piątek, 13 października 2017

Mój trzylatek przedszkolaczek.

     Moja młodsza córunia w kwietniu skończyła 3 latka. O dłuższego czasu byłam przekonana, że moja Niunia jest w pełni gotowa do przedszkola. Bardzo szybko zaczęła chodzić, szybko zaczęła mówić, a jej bogate słownictwo wręcz mnie zaskakiwało. Skąd bowiem taki malec może wiedzieć kiedy użyć tak trudnego słowa. Ona wiedziała. Byłam Nią zachwycona. Wszystko przychodziło jej o wiele łatwiej niż starszej córce. Starsza do wszystkiego musiała dojść sama. Młodsza uczy się od starszej. Bez wątpienie ma w Niej wzór do naśladowania.
Wiedząc to wszystko, o czym pisałam byłam przekonana, że idealnie odnajdzie się w przedszkolu. Ciepła, słodka, wygadana. Nie można jej nie lubić.
Kiedy jednak złożyłam wniosek do przedszkola zauważyłam, że coś się zmieniło. Klaudusia zaczęła jakby unikać towarzystwa. Wystarczała jej siostra do zabawy. Zapisałyśmy się obie na zajęcia plastyczno-manualne by tam w towarzystwie innych dzieci wraz z ich mamami zaczęła dogadywać się z rówieśnikami. Niestety ale interesowały ją bardzo zajęcia ale nie dzieci. Dzieci były jej obojętne. Jakakolwiek piosenka, zabawa, to nie dla niej. Odsuwała się na bok i patrzyła jak ja wykonuję to za Nią.
Pomyślała...oj będzie ciężko, ale wierzę, że da radę.
Nadszedł wrzesień...I w pewnym sensie zaczął się mój koszmar. Ja, osoba, która zamartwia się wszystkim na zapas ledwo to wytrzymałam. A wytrzymałam bo teraz właśnie siedzę i piszę.
Przez prawie półtora miesiąca płakała przy rozstaniu i w trakcie dnia. Nie umiała sobie poradzić z emocjami. Siedziała z boku wycofana. Nie chciała się bawić, śpiewać, grać. Jedyne co chciała, to rysować. To ją na chwilę zajmowało i wówczas nie tęskniła więc i nie płakała.  Jednak jak tylko przypomniała sobie dom, zaraz płakała, że chce do mamy.
Byłam u kresu wytrzymałości, bo było mi Jej bardzo żal. Wiedziałam, że się meczy. Po przyjściu z przedszkola była przeszczęśliwa, radosna. Opowiadała co kto robił, komu co zabrał, kto płakał. Cieszyły ją te wspomnienia ale rano znów wstawała z płaczem i tekstem, że nie chce iść do przedszkola.
W końcu po rozmowie z Panią wychowawcą grupy postanowiłam mocniej zadziałać. Trochę zaczęłam wchodzić jej na ambicję, że to tak nieładnie płakać, że nikt się z Nią nie chce bawić, bo płacze itd. No i najważniejsze chyba, co zadziałało. Zrobiłam na brystolu i powiesiłam na tablicy korkowej taką tablicę motywacyjną. Zrobiłam tabelę z dniami tygodnia. Za każdy dzień bez płaczu obiecany był kwiatek do przyklejenia a za 5 uzbieranych kwiatków nagroda w postaci klocków albo czegoś innego, co sama sobie w weekend wybierze. Ja zaś jak najmocniej staram się pokazywać jaka jestem szczęśliwa kiedy Ona nie płacze. Podrzucam ją i piszczę z radości. Robię to, czego nie robię na co dzień, tak, by widziała różnicę, jak wielką radość mi sprawia. Narazie to działa. Zaczęła uczestniczyć w zajęciach i w ogóle nie płacze (choć jeszcze nie rwie się pierwsza do rozmowy, trzeba ją ciągnąć za język). Płacze już tylko przy wejściu do sali, czyli przy rozstaniu. Jak zamykam drzwi podobno już się uspakaja. Teraz zamierzam walczyć z tym płaczem przy rozstaniu. Mam nadzieję, że uda mi się to w Niej pokonać. Jestem już zmęczona przeżywaniem tego, źle sypiam, ciągle o Niej myślę, co robi, czy nie płacze. Wiem...paskudny mam charakter ale taki mam i muszę z tym żyć.
Wierzę w moją córunię i wiem, że dla Niej to wytrzymam. A przede wszystkim wierzę, że Ona się już całkiem przełamie i przyzwyczai.