23 wrzesień jest pierwszym dniem
jesieni, więc jak w prawie każdej szkole zaczęło się zbieranie darów jesieni.
Podobnie w szkole Nikolki. Jako pracę domową miała przygotować ludziki czy też
inne postacie z kasztanów lub żołędzi. Musieliśmy więc stanąć na wysokości
zadania i udać się na poszukiwania tego, co jesienią najpiękniejsze. Pogoda
piękna a słońce wskazywało nam drogęJ.
Aż miło pospacerować po parkach i lasach, choć trzeba przyznać, że musieliśmy
uważnie stawiać kroki aby nie zadeptać pełzających ślimaków. A było ich bardzo
dużo. Co krok to ślimak. Przemierzaliśmy kilometry a u naszych stóp leżały
ogromne ilości żołędzi mniejszych, większych, z czapeczkami, bez czapeczek i
samych czapeczek. Dziewczynki nie mogły także przejść obojętnie obok maleńkich
jabłuszek leżących pod drzewami. Zaraz kilka znalazło się w ich reklamówkach. Były
więc żołędzie, liście, jabłka, ślimaki a kasztanów ani rusz. Kasztany okazały
się towarem deficytowym. Wszystkie odwiedzone przez nas miejsca, które znaliśmy
z dzieciństwa, gdzie zbieraliśmy kasztany okazały się stratą czasu. Kasztanów
próżno szukać, a jeśli były, to stare, zgniłe, dziurawe. Odwiedziliśmy 7 miejsc.
Zmęczeni już poszukiwaniami i wygłodniali po kilkugodzinnych poszukiwaniach na
sam koniec udało nam się znaleźć 2 drzewa kasztanowe ze śladową ilością, ale
jednak jakąkolwiek ilością jeszcze świeżych, pięknych kasztanów. Znaleźliśmy jedenaście.
Tak z reklamówkami pełnymi żołędzi, niewielką ilością kasztanów i ich
kolczastymi skórkami oraz masą pięknych jesiennych liści w przeróżnych kolorach
ruszyliśmy w drogę powrotną. Po odpoczynku i wrzuceniu czegoś na ząb, Nikolka
ruszyła do tworzenia dzieła sztukiJ
Razem z Tatą zrobili kilkanaście fajnych postaci. W grupie tych, które zostały
wybrane do zaniesienia do szkoły znalazł się ludzik z żołędzi, kasztanowy jeż z
jabłuszkiem na grzbiecie, ludzik płynący na łódce oraz kasztanowy żółwik.
Zabawa przy tym była wyśmienita. Nikolka uwielbia takie kreatywne i plastyczne
zabawy. Mogłaby nie jeść, nie pić, tylko tworzyć swoje dzieła.
Jest nas czworo. nasz model to 3+1. W jego składzie jestem ja, prawie 7 letnia Niki, niespełna 2,5 roczna Klaudusia i nasz rodzynek, czyli mój mąż. Jaka jestem? Szczęśliwa, spełniona, niejednokrotnie nieziemsko zmęczona, czasem roztargniona. Cała ja. Niech ten blog będzie skróconym zbiorem tego, co dla mnie w życiu ważne, co nadaje memu życiu sens. Skąd tytuł? Klaudunia kiedy zaczęła mówić, wciąż powtarzała swoją wyliczankę: "...Niunia be, Tata be, Dziadzia be, Babcia be, Mama be nie..." .
wtorek, 27 września 2016
czwartek, 22 września 2016
Doświadczenie szkolne woda z solą.
Dnia 08 września Nikolka
(uczennica II klasy) otrzymała jako zadanie domowe wykonać doświadczenie
zgodnie z instrukcją w podręczniku.
Zadanie wykonałyśmy tego samego
dnia. Połowę szklanki napełniłyśmy ciepłą wodą (przegotowaną i przestudzoną) i
wsypywałyśmy 5 łyżek soli stopniowo mieszając aby sól rozpuściła się w
szklance. Po wsypaniu 4 łyżki zauważyłyśmy, że sól nie rozpuszcza się, tylko
osiada na dnie szklanki. Dosypałyśmy więc 5, zamieszałyśmy i pozostawiły. Do
kredki przywiązałyśmy nitkę, a w zasadzie włóczkę o długości takiej, by sięgała
dna szklanki i spierała się na nim. Byłam przekonana, że wykonałyśmy to
doświadczenie prawidłowo. Mąż jednaj szybko wyprowadził mnie z błędu
informując, że dałyśmy zbyt dużo soli i dlatego nie rozpuściła się i
doświadczenie nie uda nam się. Wykonał więc zadanie po swojemu. Napełnił szklankę wodą, dosypał soli tyle by cała się
rozpuściła i zawiesił nitkę. Szklankę umieścił zaś na kuchennym parapecie. Obserwacja
doświadczenia miała trwać 2 tygodnie. Minął tydzień a my wraz z Nikolką
zauważyłyśmy, że nic się nie dzieje poza powstaniem osadu z soli na górnej
części nitki przypominając maleńki kokon. Nic poza tym. Nitka na całej swej
długości była czysta a poziom wody był nadal taki sam.
Poniżej zdjęcie prezentujące brak
efektu w wykonaniu mojego męża:
Zdenerwowana na męża, że popsuł dziecku
pracę domową postanowiłam czym prędzej wykonać doświadczenie ponownie. Zamiast
spać, sięgnęłam po mały, szklany słoiczek. Napełniłam go ciepłą, przegotowaną,
przestudzoną wodą do połowy. Wsypałam w sumie 4 łyżki soli. Na dnie powstała
ponad 0,5cm warstwa nierozpuszczonej soli. Ponownie zawiązałam nitkę na kredkę
i wpuściłam ją do słoiczka. Postanowiłam umieścić słoiczek na parapecie ale w
pokoju, w który w trakcie dnia wchodzi najwięcej słońca. Dni akurat były bardzo
słoneczne i temperatura powietrza wysoka.
Na efekt Nikolka nie musiała czekać długo. Już 3 dnia włóczka pokryta
była niewielką ilością kryształków a poziom wody ewidentnie zmniejszył się,
czyli woda wyparowywała. To był świetny znak. Pozostało nam 4 dni do
zaniesienia kryształków do szkoły. Nie musiałyśmy jednak tyle czekać. Już 5
dnia od rozpoczęcia doświadczenia włóczka była cała pokryta pięknymi kryształkami.
Pięknie układały się na nitce tworząc ciekawe wzory. Wody niewiele zostało na
dnie słoiczka. Wystarczyło więc 7 dni by osiągnąć zadowalający efekt. Taki stan
doświadczenia Nikolka zaniosła dziś do szkoły. Pani wychowawczyni była
zachwycona. Ocena:6.
Efekt zadowalający (doświadczenie
wykonane przeze mnie):
wtorek, 13 września 2016
Przyjęcie urodzinowe 7 lat!
Tegoroczne urodziny Nikolki
zorganizowaliśmy podobnie, jak w poprzednich latach. Wąskie grono rodziny
zapewnia równie fajną zabawę, jak zabawa wśród gromady rówieśników. Najbliższe
kuzynostwo wystarczyło by ubaw był po pachy, buzie całe w pąsach a włosy mokre jak po prysznicu. Trochę więcej
zadbałyśmy jednak o wystrój pokoju i stołu. Zakupiłam kolorową girlandę, którą
przywiązaliśmy od karnisza do żyrandola oraz kolorowy napis „sto lat”, który
zawisł na żabkach od firanki. Nie zabrakło oczywiście balonów, w tym balonów z
cyferką 7. Dałam się również namówić na armatkę z płatkami róż (u nas w kolorze
fioletowym), która narobiła dość hałasu przy wystrzeleniu. Fakt jednak faktem,
dziewczynki fajnie bawiły się tymi płatkami, zbierały je z podłogi, rzucały na
siebie a na koniec robiły z tych płatków całe kwiatki.
Na stole znalazł się tradycyjnie: torcik
(tym razem śmietanowo – malinowy), ciasto, 2 rodzaje sałatek, wędlina,
pieczywo, jajka z majonezem, słodycze. Dodatkowo stół wzbogaciłyśmy o delfinki
z bananów, którymi dzieci były zafascynowane oraz o duży angielski makaron
muszelki faszerowany twarożkiem. Niestety nie zdołałam zrobić fotki muszelkom,
ponieważ goście już zasiedli przy stole, kiedy go podałam. Dlatego też poniżej
foto z internetu.
Ze względu na przepiękną pogodę, która
towarzyszy nam od ponad tygodnia, w pewnym momencie całą imprezę przenieśliśmy
z domu na taras. Tu dzieciom nie brakowało atrakcji. W naszym ogrodzie znajduje
się trampolina, zjeżdżalnia i huśtawki oraz piaskownica. Nawet dorośli nie
odpuścili tego dnia trampolinie i delikatnie odbijali w niej swoje ciała do
góry. Nie zabrakło też jazdy na rowerach, hulajnogach i rolkach. Do tego
odrobinę ruchu dała nam także gra w tenisa. Wszyscy padliśmy ze zmęczenia na
leżaki. Sączyliśmy rześki sok i wzdychali z zazdrości, że dziś dzieci mają
wszystko. Kiedy my byliśmy mali, nie było takich atrakcji.
Następne, 8 urodziny Nikolki odbędą się w
domu (lub w ogrodzie, w zależności od pogody), w gronie najbliższych koleżanek
i kuzynostwa. Niech się bawią młodziJ.
piątek, 9 września 2016
Motylkowe cukierki urodzinowe.
Nadchodzi dzień (10.09), w którym to Nikolcia obchodzić będzie swoje 7 urodziny. Dotąd jeszcze nie organizowałam jej przyjęcia w bawialni ani też nie robiłyśmy urodzin w domu dla jakiejś większej liczby dzieci. Zawsze było raczej kameralnie. My, czyli rodzice, dziadki, chrzestni i kuzynki Nikolci. Tak samo będzie i w tym roku. Za rok, na 8 urodziny obiecałam Nikolce imprezkę urodzinową tylko dla koleżanek i taką zrobimy na pewno. Póki co, szykujemy się na 7 w gronie rodzinnym ale o tym w kolejnym poście.
Na razie, jak co roku odkąd Nikolka chodziła do przedszkola, panował zwyczaj, że dziecko-solenizant przynosi do przedszkola, a teraz do szkoły słodycze, najczęściej cukierki. Nic wyjątkowego a cieszy i to jak bardzo. Dzieci przynoszą lizaki, cukierki, gumy rozpuszczalne itp. Jedna z dziewczynek przyniosła cukierki pakowane w papierkach z jej wizerunkiem. Było to dość oryginalne, choć zapewne kosztowne.
Nikolcia chcąc czymś wyróżnić swoje cukierki i sprawić jeszcze większą radość koleżankom i kolegom, wpadła w tym roku na fajny pomysł. Oczywiście wcześniej podejrzała to z Tatą i postanowiła „zgapić z netu”. Pomysł jakże fajny, kolorowy, mało kosztowny. Jedyny minus – troszkę pracochłonny, więc odradzam zabieranie się za to na ostatnią chwilę. Efekt – zdumiewający. Piękne, kolorowe motylkowe cukierki.
Materiały, których my użyłyśmy do zrobienia motylków:
- wzór motylka, który wcześniej ściągnęłam sobie z grafiku z netu (wydrukowałam 2 wersje - mniejszą i nieco większą, która ma być warstwą spodnią),
- blok techniczny kolorowy,
- nożyczki,
- nożyk do wycięcia wzorku na skrzydełkach,
- taśma dwustronnie klejąca,
Wykonanie:
Najpierw odrysowałam motylki na kolorowych kartkach bloku technicznego. Odrysowałam dwie wersje motylka. Jedna warstwa spodnia nieco większa i bez wzorku, druga warstwa wierzchnia odrobinę mniejsza i z wzorkiem do wycięcia. Wybrałam blok techniczny, ponieważ wydaje mi się, że motylek dzięki temu będzie nieco sztywniejszy i nie pogniotą mu się skrzydełka zanim dojedzie do szkoły". Następnie wraz z solenizantką wycinałyśmy motylki. Ja musiałam przygotować wierzchnią warstwę motylka, ponieważ to wymagało użycia nożyka do wycięcia dziurek. Dziecko mogłoby się skaleczyć. Kiedy już miałyśmy gotowe motyle (w sumie 40szt, ponieważ szykowałyśmy 20szt do szkoły a motylek składa się z 2 warstw), zaczęłyśmy przyklejać warstwę do warstwy za pomocą małego paseczka taśmy dwustronnie klejącej. Kleiłyśmy tylko sam środek motylka tak, by skrzydełka były swobodne. Taśma jest dość mocna, więc miałyśmy pewność, że motylek nie rozwarstwi się środkiem. Na koniec pozostało nam przyklejenie cukierków. Tu ponownie użyłyśmy wąskich pasków taśmy dwustronnie klejącej. Kleiłyśmy ją tak, by nie było jej widać spod cukierków a same cukierki układałyśmy tak, by dzieciom łatwo było dostać się do środka. W efekcie uzyskałyśmy piękne motylkowe cukierki. Fantastyczny, oryginalny pomysł. Wszystkie motylki umieściłyśmy w średniej torebce na prezenty i z nią w plecaku Nikolka udała się do szkoły. Na pierwszej lekcji Pani i dzieci wybierały motylki i kosztowały cukierki. Dzieci były podobno zachwycone. Wychowawca także.
poniedziałek, 5 września 2016
Zabójczy rota wirus, czyli grypa jelitowa u małego dziecka.
Niedziela - dzień cudowny, radosny, Klaudunia pełna uśmiechu, zdrowa. W nocy jednak wszystko się zmieniło. Ok. godź. 23 zaczęła strasznie się wiercić w łóżku, podnosić, siadać i stękać. Do tego jakoś dziwnie połykała ślinę. Myślę sobie „duszno jej może”. Otworzyłam więc szerzej okno. Na nic się to zdało. Klaudunia nadal była niespokojna. W pewnym momencie wzięłam ją do nas do łóżka a ona podniosła się z poduszki i zwróciła na siebie zawartość swojego małego żołądka. Po upływie 30 minut sytuacja powtórzyła się. Przy kolejnym zaś razie pojawił się płacz i słowa „boje się”. Nie spalam całą noc, tylko trzymałam Ją na kolanach w pozycji prawie siedzącej aby była wysoko uniesiona, dzięki czemu (myślałam) być może nie wrócą wymioty. Nie wróciły. Rano wypiła butelkę mleka i więcej nie chciała. Była osłabiona, osowiała. Nie chciała się bawić. Do tego pojawił się stan podgorączkowy ok.37,5-37,8. No i doszła biegunka. Kupki były rzadkie i dość częste. Za cały dzień było ich ok.7. Niektóre były mało obfite, ale fakt miały miejsce. Nie chciała nic jeść i przestawała też i pić, co wiem, że w przypadku wymiotów i biegunki jest kluczowym „lekarstwem”. Pobiegłam do sklepu i zakupiłam chleb kukurydziany, płatki ryzowe, biszkopty i herbatniki. Niestety nie chciała tknąć niczego. Po namowie wzięła do ust w zasadzie okruch biszkopta, który po chwili zwróciła. Już jak czuła, że jej niedobrze, to zaczynała płakać. Zraziło ją to całkiem do jedzenia. Jedyne co robiła, to popijała wodę małymi łyczkami, choć bała się nawet i tego. Wykorzystałam więc okazję i rozgniotłam 1 tabletkę węgla leczniczego Carbo, który mam zawsze w domowej apteczce. Całe szczęście jest to lek bezsmakowy więc dziecko nie zraża się i nie czuje go w trakcie spożywania. Jedyne co może czuć, to okruszki tabletki, które są pogniecione a nie rozpuszczone. Zasnęła wcześniej niż zwykle. Tak minął dzień jakże dla Niej nieprzyjemny. Dla mnie, jako dla Mamy także. Moje dziecko męczy się, a ja nie mogę Jej pomóc. Nie ma nic gorszego. Doświadczona jelitówką, którą przechodziłyśmy z Nikolcią kiedy była malutka, wiedziałam już, ze muszę nie dać za wygrana i dawać jej pić na siłę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że nic na siłę. Nie chciała pić. Czułam, że jest bliska odwodnieniu.
Bałam się kolejnej nocy. Przygotowałam ciuszki na przebranie, syrop na gorączkę, termometr i inne potrzebne rzeczy. Obeszło się bez wymiotów ale 2 razy pojawiła się dość rzadka kupka. Przewijałam ja po śpiączku. Leżałam obok Mojego Skarbusia i słuchałam jej oddechu. Był jakiś inny, dziwnie krótki, szybki, płytki. Nie umiem go opisać. Bałam się. Od razu przypomniał mi się czas, kiedy Nikolcia miała roczek i trafiłyśmy do szpitala z odwodnieniem. Ona miała tylko biegunkę ale nie chciała nawet łyka wody wziąć do buzi. W pewnym momencie była tak słaba, że spała cały czas. Na wspomnienie tego już chce mi się płakać.
Kolejny dzień Klaudusi zapowiadał się lepiej. Rano przygotowałam je kaszkę mleczno – ryżową. Wypiła ze smakiem, troszkę się ożywiła. Po 2 godzinach zwróciła całość i znów wróciły kupki. Byłam przerażona. Wynikało z tego, że co tylko weźmie do ust, zaraz to zwymiotuje. Zwolniłam się z pracy i pobiegłam do przychodni. Pediatra kazała trzymać się diety i poić. No i przeczekać. Według jej wskazówek zakupiłam w aptece Tasectan w saszetkach dla dzieci (coś jak Smecta) oraz probiotyk w kroplach Floractin. Oba miały zmniejszyć częstotliwość biegunki oraz chronić żołądek i jelita. Nawet udawało mi się podać oba te środki. Niestety na nic się one zdały. Piła coraz mniej. Czwartego dnia choroby po godz.18 kazałam mężowi zawieść nas do szpitala dziecięcego na izbę przyjęć. Wcześniej szybko spakowałam potrzebne rzeczy dla Niuni i kilka dla siebie. Była tak słaba, że już nawet nic nie mówiła. Leżała lub siedziała wtulona we mnie. Pani Doktor na miejscu stwierdziła, że Klaudusia ma jeszcze wilgotne śluzówki i jeszcze nie jest odwodniona. Wysłał nas do laboratorium zrobić gazometrię. Tu badania okazały się niezbyt dobre. Była na pograniczu odwodnienia. Pani doktor przyjęła nas na oddział. Pokój dwuosobowy, ale byłyśmy same. Dostawka łóżko polowe za dopłatą 20 zł za noc. Wzięłam bez zastanowienia. Spałyśmy razem. Myszka dostała od razu kroplówkę i zasnęła. Kolejnego dnia była już tylko 1 rzadka kupka. Humor świetny, rozbawiła się, dużo mówiła, śmiała się. Jedna kroplówka wystarczyła. Nie jadła nic ale była głodna. Płakała, że chce mleko i baciunia. Baciuń to jogurt Bakuś, który uwielbia. Zresztą Ona uwielbia wszystkie jogurty. Z przykrością nie mogłam jej dać nic z tych rzeczy, o które prosiła. Zjadła trochę suchej bułki. Zaraz potem płakała i mówiła, ze boli ją brzuszek. Byłam pewna, że wszystko znów wróci. Nie wróciło. Ból przeszedł, a Ona zaś rozweseliła się. Nie ma piękniejszego widoku dla Matki i Ojca, jak wesołe, szczęśliwe dziecko. Nie mogłam się nacieszyć tą poprawą. Czekałam już tylko by jak najszybciej wrócić do domu. Po południu zauważyłam jednak, że nie sika. Zgłosiłam więc lekarzowi, a ten zlecił kolejną kroplówkę. Stwierdził, że widocznie zbyt mało wypiła, dlatego nie sika. A wypiła przecież sporo herbaty z cukrem. W sobotę na porannej wizycie lekarka stwierdziła, że skoro nie ma już wymiotów i biegunki, to wychodzimy do domu. Byłyśmy całe w skowronkach. Klaudunia krzyczała „Huja, jedziemy do Nikojki”. A Nikolcia tęskniła w domu. Wzięłam 2 dni wolnego by z Nią być na rozpoczęciu roku szkolnego. 1 września zaliczyłyśmy razem ale to wszystko. Drugiego dnia miałam zawieźć Nikolcię, odebrać, odebrać książki ze szkoły, złożyć wniosek na świetlicę. Nie zrobiłam tego. Było mi przykro, że ją zawiodłam. Pod opieką Taty i Babci było jej dobrze, ale najlepiej z mamusią. Ja tęskniłam jeszcze bardziej, niż Ona. Muszę mieć je obie przy sobie, wówczas jestem spokojna. A w szpitalu? Nudy. Z pokoju nie wolno wychodzić żeby nie zarażać. Po całych dniach grałyśmy w gry i oglądałyśmy bajki na smartfonie. Na szczęście to już koniec. Paskudny i ciężki tydzień choroby za nami. Odejdź precz zarazo!
Pozostała zlecona dieta, którą słabo utrzymać. Klaudusia nie chce nic tylko mleko i jogurty. Dostała jeden i nie mogła się nim najeść. Była przeszczęśliwa. Teraz będzie coraz lepiej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)