Decyzja wakacji w Krynicy Zdrój okazała się najtrafniejsza, jaka mogłam podjąć. Moje obawy w ogóle się nie sprawdziły. Dzieci, co najważniejsze, były bardzo zadowolone, a ja i mąż wraz z nimi. Nikolka nie chciała wyjeżdżać, Klaudunia niby też, choć jest malutka i już zaczynała tęsknić za domem, swoim pokoikiem i zabawkami. Ja też najchętniej jeszcze bym została i oddychała świeżym, beskidzkim powietrzem.
Przyjazd na miejsce.
Urlop zaczęliśmy od soboty. Zajechaliśmy na 10 rano. Willa Ewa na ulicy Kościuszki jest idealnie usytuowana, samo centrum, pobliże deptaku. Na posesji czekał dla nas garaż, sympatyczna właścicielka willi, a w niej bardzo ładnie urządzony pokój z aneksem kuchennym i dużym balkonem. Łazienka znajdowała się w pokoju, co było dużym ułatwieniem przy dwójce dzieci. Kuchnia tez okazała się idealnym rozwiązaniem. Tym bardziej, że Klaudunia nie zje wszystkiego na mieście, że o Nikolce nie wspomnę. Zdecydowanie należy Ona do niejadków. Najchętniej żyłaby samym powietrzem. No i piciem. Napoi wlewa w siebie litry dziennie. Poza tym jest w ciągłym biegu albo ma wciąż zajęte ręce robotą i nie ma czasu na jedzenie. Albo biega, skacze, albo coś rysuje, maluje, lepi z plasteliny. Wymyśla i wymyśla. Ale fakt, wyobraźnię i pomysły ma niesamowite.
Tak więc kuchnia w pełni nam służyła. Śniadania, kolacje i obiadki zamawiane z dostawą do domu były w sam raz. Czasem zjedliśmy na mieście, ale jak zawsze jedliśmy na raty. Mąż jadł z Nikolką, a ja biegałam za Klaudią. Potem jak ja miałam zjeść, co w zasadzie zdążyło już wystygnąć, to Klaudia płakała i uciekała przed Tatusiem krzycząc „do mamy, do mamy”. I w ten sposób pojadłam, że hej. Wolałam zamawiać do pokoju, to przynajmniej jedliśmy wszyscy w jednym czasie.
Atrakcje Krynicy.
Pierwszego dnia do południa wybraliśmy się na spacer zapoznać się z okolicą. Faktycznie wszystko okazało się blisko od Willi, w której mieliśmy wykupiony pobyt. W okolicy jest dużo sklepów, więc nie było problemów z zakupami na śniadanie, czy kolacje. Jedynym minusem było to, że willa, jak i większość innych w okolicy ,znajdowała się na wzniesieniu. Tak więc, aby wrócić do pokoju kilka razy dziennie pchając wózek z Klaudią pod tą górkę, przyznam, że miałam dość. Owszem, Tatuś próbował przejąć wózek i popchać, ale jak tylko Klaudia odwróciła główkę i zobaczyła z tyłu Tatusia, to wołała „Tata nie, Mama”. I tyle Tatuś mi na pomagał. Klaudia przechodzi ewidentnie okres anty tatusiowy.
Deptak
Deptak zaliczaliśmy praktycznie każdego dnia po południu, lub wieczorem. W ciągu 5 minut spacerkiem od Willi byliśmy na miejscu. Super klimat, duża ilość ławek do odpoczynku, scena, na której wieczorami odbywały się koncerty, lodziarnie, fontanna. Pięknie. Nie ominęliśmy wypożyczania gokartów. Nikolka sama zasuwała pięknie po deptaku. Gorzej było wypożyczając gokart czteroosobowy. Tu trzeba było trochę naszego wysiłku by upchać nas dwoje i dwie damy siedzące z przodu. Ale ubaw był po pachy. Zaliczyliśmy przejażdżkę pociągiem, a także nie przeszliśmy obojętnie wobec Pań, które wplatały dziewczynkom we włosy warkoczyki i robiły tatuaże. Nikolka została posiadaczką obu tych ozdób. Włosy zdobił zielony warkocz a na ramieniu usiadł piękny, brokatowy motyl. Dwa białe konie z dorożką obwiozły nas po Krynicy a woźnica opowiadał ciekawostki na temat miasta i jego atrakcji. Najczęściej odpoczywaliśmy przy fontannie, gdzie powstało dużo ciekawych fotek. Pozowała głównie Nikolka, co było dziwne, bo jak dotąd zawsze uciekała przed obiektywem. Teraz ucieka Klaudia. Kazała się fotografować tam, gdzie chciała, czyli tam, gdzie było najmniej ciekawie. Siadała na chodniku, na murku, na krzywej ławce itp. i wołała „zjób mi zdjęcie”. Pozowała jedynie przy pomniku jamniczki, który nie mam pojęcia co symbolizuje. W zasadzie to pozowała na pomniku, nie przy nim. W każdym razie piesek podoba się chyba wszystkim dzieciom, które go widzą.
Wzdłuż deptaku budki z pamiątkami. Tą alejką Nikolka przechadzała się najczęściej. Najchętniej kupiłaby wszystko, nawet to, co wcale nie ma związku z Krynicą i nie jest pamiątką z niej. Zachwycała się wszystkim. Magnesy, bransoletki, poduszki, koszulki z nadrukami, torebeczki, długopisy itd. Można by długo wymieniać. Owszem kupiliśmy pamiątki, ale wszystko w granicach rozsądku. Drobiazgi, ale dla każdego coś.

Muzeum zabawek
Chyba muszę przyznać, że szykowałam się na bum a jestem zawiedzona. Pomieszczenie samo w sobie mniejsze, niż myślałam. Kilka pomieszczeń ze starymi zabawkami. Nastawiałam dziewczynki mówiąc „chodźcie, zobaczycie, jakimi lalkami bawiły się babcie i prababcie i docenicie jakie piękne zabawki Wy macie...” No i zobaczyły. Ja oglądałam wystawowe gabloty z zaciekawieniem, gorzej jednak z Nikolką. Po obejrzeniu kilku lalek, które przypominały mi laleczkę Dolly z horroru, zalała się łzami. Płakała i mówiła, że nie chce tu być, że się boi. Tak skończyła się nasza wizyta w muzeum zabawek. Jak mówi Nikolka do dziś, to nie jest muzeum zabawek, tylko muzeum strasznych zabawek.
Może Nikolcia trochę przesadziła, bo moim zdaniem nie było powodu do płaczu, ale to dla niej typowe. Jest bardzo wrażliwa a fakt, te zabawki nie należały do ładnych.

Góra Parkowa
Góra Parkowa była kolejną atrakcją, która chcieliśmy poznać. Byłam oczywiście negatywnie nastawiona ze względu na Klaudusię, ponieważ nie wzięliśmy wózka, a skoro ona jest taka anty tatusiowa, to obawiałam się, że będzie mi siedzieć na rękach. I tu okazało się po raz kolejny, jak bardzo nasze własne dzieci, które wydaje nam się, że dobrze znamy, zaskakują nas. Niejednokrotnie pozytywnie. Na górę, która ma wysokość 741 m n.p.m. wjechaliśmy kolejką linowo - terenową, co dla dziewczynek było bardzo ciekawe. Na górze piękne widoki, aż nie chce się stamtąd schodzić. Ławeczki i polana, na której można odpocząć lub poopalać się. Byli tam tacy, którzy wdzięczyli się do słońca i opalali swoje ciało. I największa ciekawostka dla moich dziewczynek – zagroda do jazdy konnej. Nikolka ze strachem w oczach a Klaudia z uśmiechem na ustach zbliżyły się do koników. Trzymając się za rączki obserwowały jak koniki biegają po zagrodzie. Namówiłam Nikolkę na próbę jazdy konnej. Bała się, jednak Pani prowadząca była tak sympatyczna, że przekonała ją do schowania strachu do kieszeni i wskoczenia na siodło. Zerkając na mamusię, zrobiła, co Pani kazała. Jazda okazała się super pomysłem. Konik śliczny, spokojny. Vita, bo tak miał konik na imię na długo zapadł Nikolce w pamięci. A Wicher, kucyk Klaudusi był tak słodki, że Klaudia nie chciała z niego zejść, a siedziała dość krzywoJ i łapała go za grzywę.
Na chwilę skoczyliśmy rzucić okiem na park linowy Mamut, który znajduje się na górze parkowej. Jak się jednak okazało Nikolka nie miała gdzie poszaleć. Park był albo dla dorosłych albo dla maluchów od 3 roku życia. Klaudia jeszcze za mała, więc Nikolka wsadziła na głowę kask i przeszła kilka razy tor dla najmłodszych. Dla niej to była pestka. Pani poleciła dla Nikolki krynicki park liniowy u podnóża Jaworzyny. Już wiedzieliśmy, że park na ulicy Czarny Potok będzie naszym kolejnym punktem do odwiedzenia.
Po pełnych emocji przejażdżkach konnych postanowiliśmy zejść z góry parkowej, nie wracać kolejkę. Nikolka początkowo nie chciała zejść, namawiała nas na zjazd, jednak dała się przekonać. Po chwili to ona prowadziła za sobą całą nasza trójkę. A tuż za nią swoje wielkie kroki stawiała Klaudia. Oniemiałam, że zeszła z tej góry sama. Nawet nie dała mi się złapać za rękę. ”Ja sama” słyszałam ciągle. Byłam w szoku.
Dzień uznaliśmy za bardzo udany.

Jaworzyna Krynicka
Park linowy u podnóża Jaworzyny
Nikolka od dłuższego czasu wierciła nam dziurę w brzuchu że chce spróbować iść na park linowy. Uwielbia skakać, biegać, jest dość wysortowana, wiec powiedzieliśmy „o.k”. Nadarzyła się ku temu okazja w Krynicy, więc spróbowała. Pan zapiął ją odpowiednio w pasy, założył kask i ustawił w kolejce do szkolenia. Mina Nikolki nie pozostawiała złudzeń. Chciało jej się płakać ze strachu. Pani pokazywała jak przepinać karabinki a ona niemal drżała ze strachu. Uspokoiłam ją tym, że Tata będzie stał obok. I jak to w przypadku Nikolki, znów okazało się, że strach ma wielkie oczy. Była w swoim żywiole. Okazała się bardzo spokojna i skupiona. Nie chciała kończyć tej wycieczki. Nadal wierci nam dziurę w brzuchu by znaleźć najbliższy park linowy i tam z nią jeździć. Nic…trzeba będzie tak zrobić.

Jaworzyna - szczyt 1114 m n.p.m.
Odwiedziliśmy ją równie chętnie, jak górę parkową. Na szczyt zawiozła nas gondola. Widoki piękne ale w środku było dość duszno. Na samej górze dość wietrznie. Atrakcją były 2 pomniki niedźwiadków, duży i mały. Wszyscy na nich siadali i fotografowali się w tych pozycjach. Dziewczynki pobiegały, zjedliśmy na raty obiad w knajpce i wróciliśmy gondolą na dół. Nie było mowy o zejściu. Taki spacer to chyba tylko dla odważnych.

Sankostrada
Nie była nam obca, bo już mieliśmy okazję spróbować tej przyjemności więc, postanowiliśmy powtórzyć. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, że musi być większa droga do pokonania, czyli, że będzie ciekawiej. Wsiadamy. Nikolka siadała do sanek z Tatą, Klaudusia oczywiście z Mamusią. Po którymś już razie proponowałam zamianę chcąc pojechać z Nikolką, ale oczywiście Klaudusia nie udzieliła nam pozwolenia. Jakże mogłaby zostać z Tatą? Ruszamy. Wajcha na dół - pędzimy, wajcha do góry - zwalniamy. I tak z wiatrem we włosach wchodzimy w zakręty.
Podsumowując, fajna przygoda. Dziewczynki piszczały z radości.

Wycieczka do Muszyny
Basen odkryty w Muszynie zachęcił nas do siebie reklamą w necie. Zdjęcia i opis był bardzo interesujący, a pogoda tak piękna, że chętnie wybraliśmy się schłodzić w wodzie.
Ku naszemu zdziwieniu woda w dużym basenie okazała się bardzo zimna, a zjazd zjeżdżalnią do wody, jak dla mojego męża niezbyt przyjemny. To doświadczenie sprawiło, że spędziliśmy pół dnia w brodziku dla maluchów. Ten jednak był bardzo duży i ciekawy, więc i zabawa była niczego sobie. A i ludzi nie brakowało. Wszyscy z dziećmi średnio do 10 roku życia przebywali w brodziku. Duży basen cieszył się powodzeniem głównie u młodzieży i dorosłych lubiących zimny prysznicJ.
Tak, czy siak, dziewczynki były zadowolone. Wynajęliśmy leżak i wykupiliśmy Nikolce wejście na mini park linowy, który był na miejscu. Poskakała, pobiegała. Jej dużo do szczęścia nie potrzebaJ
Krótko – fajne miejsce do spędzenia upalnego dnia.

Wycieczka do Tylicza
Farma Lama w Tyliczu znalazła się na mojej liście punktów ciekawych do odwiedzenia z dziećmi. Nie mogło więc zabraknąć więc tej atrakcji w trakcie naszego górskiego wypoczynku.
Wstęp okazała się wolny, co mnie zdziwiło. Na farmie mieliśmy okazję zobaczyć piękne konie w stajni, nakarmić je sianem i pogłaskać. Dziewczynki posłuchały jak muczy krowa i beczą owieczki. Zobaczyły jak brudzą świnki i jak dokładnie wyglądają. Nakarmiły marchewką kozy, pogoniły kury i przyglądały się, jak pod dyktandem trenerki, konie przeskakują przez przeszkody i płotki.
Pełne wrażeń, z brudnymi rączkami od głaskania i karmienia zwierząt opuściły farmę.

Nieodwiedzone miejsca
Niestety ale nie zdołaliśmy zobaczyć wszystkiego, co planowaliśmy. Nie zwiedziliśmy Muzeum Nikifora, ponieważ uznaliśmy, że dla dzieci nie ma tam nic ciekawego oraz Ogrodów Zmysłów w Muszynie. Dzień, w którym wybraliśmy się do Muszyny był bardzo upalny i dziewczynki nie chciały tam pójść. Prawdopodobnie jak tylko zawitamy w Krynicy ponownie, odwiedzimy te miejsca z wielką ochotą i od nich zaczniemy nasz pobyt.
Podsumowując:
Jak się mówi - wszystko co fajne, szybko się kończy. Szkoda, że urlop jest tak krótki a czas tak szybko biegnie. Nie sposób go zatrzymać.
Z ręka na sercu przyznaję, że urlop w tym roku był pełen wrażeń i atrakcji. Taki chciałam, by był zwłaszcza dla dzieci. Jeśli one są szczęśliwe, ja jestem także.
Mam nadzieję, że za rok spędzimy wakacje równie ciekawie, lub jeszcze bardziej. Póki co, nie gońmy czasu. Przed nami jesień i szkoła. Pora wrócić do codzienności, mimo, że w sercu jeszcze panuje klimat urlopowy.
Dziś odwołuję moje niegdysiejsze słowa, że góry są nudne. Guzik prawda. Bredzisz Babo jak szalonaJ.