niedziela, 28 sierpnia 2016

Powrót do pracy po urlopie.


     Nie ma nic gorszego w całym urlopie wypoczynkowym, jak fakt, że gdy nadejdzie jego koniec, trzeba będzie wrócić do pracy. Zapewne wyjątek stanowią ludzie, dla których praca jest pasją. Ja do takich nie należę. Na myśl o powrocie do pracy chce mi się płakać. Jakbym tylko mogła, to zatrzymałabym czas.

Wiem, wiem…powiedziałby ktoś, że niektórzy muszą pracować i tyle i nikt nie pyta ich czy chcą, czy im dobrze, czy to lubią. Trzeba pracować żeby żyć. Ja to wiem. Ale jest też gro ludzi, którzy czerpią radość ze swojej pracy, że cieszy ich to, co robią. Bez wątpienia marzę, by należeć do tej grupy ludzi.
    Mój już 12 letni staż w jednym zakładzie pracy kilka razy przechodził zmiany. Zaczynałam z innymi obowiązkami, teraz zajmuje się już zupełnie czymś innym. Po moim drugim urlopie macierzyńskim, który trwał rok nadeszły największe zmiany. W zasadzie miałam do wyboru powrót do starych zadań lub przejęcie spraw związanych bardziej z logistyką, wszelkimi danymi naszych produktów itp. Wybrałam drugą opcję traktując nowe zadania jako pewnego rodzaju awans, co oczywiście nie miało związku ani z awansem ani podwyżka. Broń Boże. Nie w tej firmie takie rzeczy.
Dziś zaczynam żałować tej decyzji. W Firmie nadeszły kolejne zmiany. Pojawiła się firma zewnętrzna, która ma pomóc naszej firmie sprawniej funkcjonować wewnątrz i na zewnątrz. Nastąpił bardziej sprecyzowany podział obowiązków. Sensowny, to fakt, ale o tym, że powinno być to wprowadzone wiedzieliśmy sami. Nie potrzebna była do tego długowłosa Pani blond.
     Moje stanowisko pracy przechodzi chyba największą rewolucję. Pozbyłam się drobnych zadań, za to do spraw logistycznych doszedł mi niechciany kontakt z klientem i przeprowadzanie ankiet telefonicznych z klientami. Nie jestem handlowcem ani ankieterem. Nie umiem wciskać ludziom kitu. Nie umiem namawiać. Nie umiem być upierdliwa i natrętna bo sama tego nie znoszę w stosunku do siebie. Nie będę więc dobrym pracownikiem. Tego jestem pewna. Rano zapewne będę wstawać z bólem brzucha na myśl, że jadę do pracy. Zastanawiam się czy nie pora spakować manatki. Daję sobie czas do końca roku. Jest sierpień, wiec za 4 miesiące napiszę Wam, czy zrobiłam ten krok, czy tkwię nadal w tym bagnie. Aż sama jestem ciekawa. Czuję, że jestem na niewłaściwym miejscu. Chyba czas coś z tym zrobić. Ale czy jestem na tyle odważna? Czy założę czapkę na głowę i powiem „żegnam”?
    Skończyłam studia o specjalności reklama. Jakby nie było miało to miejsce 12 lat temu. Nie pracowałam w swoim zawodzie. Moja kariera zawodowa potoczyła się zupełnie inaczej. A marzyłam by tworzyć slogany, rysowałam reklamy, pisałam teksty. Wszystko do szuflady. W pewnym momencie dałam sobie spokój. Teraz zapewne jestem już za stara na pracę w agencji reklamy. Ale nadal marzę. I piszę ale trochę inaczej.
Jedno trzeba mi przyznać – nie lubię mówić, za to uwielbiam pisać. Tak. Pisać mogę całą dobę.

czwartek, 25 sierpnia 2016

Wakacje w Krynicy Zdrój


    Decyzja wakacji w Krynicy Zdrój okazała się najtrafniejsza, jaka mogłam podjąć. Moje obawy w ogóle się nie sprawdziły. Dzieci, co najważniejsze, były bardzo zadowolone, a ja i mąż wraz z nimi. Nikolka nie chciała wyjeżdżać, Klaudunia niby też, choć jest malutka i już zaczynała tęsknić za domem, swoim pokoikiem i zabawkami. Ja też najchętniej jeszcze bym została i oddychała świeżym, beskidzkim powietrzem.

Przyjazd na miejsce.

    Urlop zaczęliśmy od soboty. Zajechaliśmy na 10 rano. Willa Ewa na ulicy Kościuszki jest idealnie usytuowana, samo centrum, pobliże deptaku. Na posesji czekał dla nas garaż, sympatyczna właścicielka willi, a w niej bardzo ładnie urządzony pokój z aneksem kuchennym i dużym balkonem. Łazienka znajdowała się w pokoju, co było dużym ułatwieniem przy dwójce dzieci. Kuchnia tez okazała się idealnym rozwiązaniem. Tym bardziej, że Klaudunia nie zje wszystkiego na mieście, że o Nikolce nie wspomnę. Zdecydowanie należy Ona do niejadków. Najchętniej żyłaby samym powietrzem. No i piciem. Napoi wlewa w siebie litry dziennie. Poza tym jest w ciągłym biegu albo ma wciąż zajęte ręce robotą i nie ma czasu na jedzenie. Albo biega, skacze, albo coś rysuje, maluje, lepi z plasteliny. Wymyśla i wymyśla. Ale fakt, wyobraźnię i pomysły ma niesamowite.
Tak więc kuchnia w pełni nam służyła. Śniadania, kolacje i obiadki zamawiane z dostawą do domu były w sam raz. Czasem zjedliśmy na mieście, ale jak zawsze jedliśmy na raty. Mąż jadł z Nikolką, a ja biegałam za Klaudią. Potem jak ja miałam zjeść, co w zasadzie zdążyło już wystygnąć, to Klaudia płakała i uciekała przed Tatusiem krzycząc „do mamy, do mamy”. I w ten sposób pojadłam, że hej. Wolałam zamawiać do pokoju, to przynajmniej jedliśmy wszyscy w jednym czasie.
Atrakcje Krynicy.
     Pierwszego dnia do południa wybraliśmy się na spacer zapoznać się z okolicą. Faktycznie wszystko okazało się blisko od Willi, w której mieliśmy wykupiony pobyt. W okolicy jest dużo sklepów, więc nie było problemów z zakupami na śniadanie, czy kolacje. Jedynym minusem było to, że willa, jak i większość innych w okolicy ,znajdowała się na wzniesieniu. Tak więc, aby wrócić do pokoju kilka razy dziennie pchając wózek z Klaudią pod tą górkę, przyznam, że miałam dość.  Owszem, Tatuś próbował przejąć wózek i popchać, ale jak tylko Klaudia odwróciła główkę i zobaczyła z tyłu Tatusia, to wołała „Tata nie, Mama”. I tyle Tatuś mi na pomagał. Klaudia przechodzi ewidentnie okres anty tatusiowy.
Deptak
     Deptak zaliczaliśmy praktycznie każdego dnia po południu, lub wieczorem. W ciągu 5 minut spacerkiem od Willi byliśmy na miejscu. Super klimat, duża ilość ławek do odpoczynku, scena, na której wieczorami odbywały się koncerty, lodziarnie, fontanna. Pięknie. Nie ominęliśmy wypożyczania gokartów. Nikolka sama zasuwała pięknie po deptaku. Gorzej było wypożyczając gokart czteroosobowy. Tu trzeba było trochę naszego wysiłku by upchać nas dwoje i dwie damy siedzące z przodu. Ale ubaw był po pachy. Zaliczyliśmy przejażdżkę  pociągiem, a także nie przeszliśmy obojętnie wobec Pań, które wplatały dziewczynkom we włosy warkoczyki i robiły tatuaże. Nikolka została posiadaczką obu tych ozdób. Włosy zdobił zielony warkocz a na ramieniu usiadł piękny, brokatowy motyl. Dwa białe konie z dorożką obwiozły nas po Krynicy a woźnica opowiadał ciekawostki na temat miasta i jego atrakcji. Najczęściej odpoczywaliśmy przy fontannie, gdzie powstało dużo ciekawych fotek. Pozowała głównie Nikolka, co było dziwne, bo jak dotąd zawsze uciekała przed obiektywem. Teraz ucieka Klaudia. Kazała się fotografować tam, gdzie chciała, czyli tam, gdzie było najmniej ciekawie. Siadała na chodniku, na murku, na krzywej ławce itp. i wołała „zjób mi zdjęcie”. Pozowała jedynie przy pomniku jamniczki, który nie mam pojęcia co symbolizuje. W zasadzie to pozowała na pomniku, nie przy nim. W każdym razie piesek podoba się chyba wszystkim dzieciom, które go widzą.
    Wzdłuż deptaku budki z pamiątkami. Tą alejką Nikolka przechadzała się najczęściej. Najchętniej kupiłaby wszystko, nawet to, co wcale nie ma związku z Krynicą i nie jest pamiątką z niej. Zachwycała się wszystkim. Magnesy, bransoletki, poduszki, koszulki z nadrukami, torebeczki, długopisy itd. Można by długo wymieniać. Owszem kupiliśmy pamiątki, ale wszystko w granicach rozsądku. Drobiazgi, ale dla każdego coś.



Muzeum zabawek

    Chyba muszę przyznać, że szykowałam się na bum a jestem zawiedzona. Pomieszczenie samo w sobie mniejsze, niż myślałam. Kilka pomieszczeń ze starymi zabawkami. Nastawiałam dziewczynki mówiąc „chodźcie, zobaczycie, jakimi lalkami bawiły się babcie i prababcie i docenicie jakie piękne zabawki Wy macie...” No i zobaczyły. Ja oglądałam wystawowe gabloty z zaciekawieniem, gorzej jednak z Nikolką. Po obejrzeniu kilku lalek, które przypominały mi laleczkę Dolly z horroru, zalała się łzami. Płakała i mówiła, że nie chce tu być, że się boi. Tak skończyła się nasza wizyta w muzeum zabawek. Jak mówi Nikolka do dziś, to nie jest muzeum zabawek, tylko muzeum strasznych zabawek.

Może Nikolcia trochę przesadziła, bo moim zdaniem nie było powodu do płaczu, ale to dla niej typowe. Jest bardzo wrażliwa a fakt, te zabawki nie należały do ładnych.


Góra Parkowa

   Góra Parkowa była kolejną atrakcją, która chcieliśmy poznać. Byłam oczywiście negatywnie nastawiona ze względu na Klaudusię, ponieważ nie wzięliśmy wózka, a skoro ona jest taka anty tatusiowa, to obawiałam się, że będzie mi siedzieć na rękach. I tu okazało się po raz kolejny, jak bardzo nasze własne dzieci, które wydaje nam się, że dobrze znamy, zaskakują nas. Niejednokrotnie pozytywnie. Na górę, która ma wysokość 741 m n.p.m. wjechaliśmy kolejką linowo - terenową, co dla dziewczynek było bardzo ciekawe. Na górze piękne widoki, aż nie chce się stamtąd schodzić. Ławeczki i polana, na której można odpocząć lub poopalać się. Byli tam tacy, którzy wdzięczyli się do słońca i opalali swoje ciało. I największa ciekawostka dla moich dziewczynek – zagroda do jazdy konnej. Nikolka ze strachem w oczach a Klaudia z uśmiechem na ustach zbliżyły się do koników. Trzymając się za rączki obserwowały jak koniki biegają po zagrodzie. Namówiłam Nikolkę na próbę jazdy konnej. Bała się, jednak Pani prowadząca była tak sympatyczna, że przekonała ją do schowania strachu do kieszeni i wskoczenia na siodło. Zerkając na mamusię, zrobiła, co Pani kazała. Jazda okazała się super pomysłem. Konik śliczny, spokojny. Vita, bo tak miał konik na imię na długo zapadł Nikolce w pamięci. A Wicher, kucyk Klaudusi był tak słodki, że Klaudia nie chciała z niego zejść, a siedziała dość krzywoJ i łapała go za grzywę.

Na chwilę skoczyliśmy rzucić okiem na park linowy Mamut, który znajduje się na górze parkowej. Jak się jednak okazało Nikolka nie miała gdzie poszaleć. Park był albo dla dorosłych albo dla maluchów od 3 roku życia. Klaudia jeszcze za mała, więc Nikolka wsadziła na głowę kask i przeszła kilka razy tor dla najmłodszych. Dla niej to była pestka. Pani poleciła dla Nikolki krynicki park liniowy u podnóża Jaworzyny. Już wiedzieliśmy, że park na ulicy Czarny Potok będzie naszym kolejnym punktem do odwiedzenia.
Po pełnych emocji przejażdżkach konnych postanowiliśmy zejść z góry parkowej, nie wracać kolejkę. Nikolka początkowo nie chciała zejść, namawiała nas na zjazd, jednak dała się przekonać. Po chwili to ona prowadziła za sobą całą nasza trójkę. A tuż za nią swoje wielkie kroki stawiała Klaudia. Oniemiałam, że zeszła z tej góry sama. Nawet nie dała mi się złapać za rękę. ”Ja sama” słyszałam ciągle. Byłam w szoku.
Dzień uznaliśmy za bardzo udany.




Jaworzyna Krynicka

Park linowy u podnóża Jaworzyny

   Nikolka od dłuższego czasu wierciła nam dziurę w brzuchu że chce spróbować iść na park linowy. Uwielbia skakać, biegać, jest dość wysortowana, wiec powiedzieliśmy „o.k”. Nadarzyła się ku temu okazja w Krynicy, więc spróbowała.  Pan zapiął ją odpowiednio w pasy, założył kask i ustawił w kolejce do szkolenia. Mina Nikolki nie pozostawiała złudzeń. Chciało jej się płakać ze strachu. Pani pokazywała jak przepinać karabinki a ona niemal drżała ze strachu. Uspokoiłam ją tym, że Tata będzie stał obok. I jak to w przypadku Nikolki, znów okazało się, że strach ma wielkie oczy. Była w swoim żywiole. Okazała się bardzo spokojna i skupiona. Nie chciała kończyć tej wycieczki. Nadal wierci nam dziurę w brzuchu by znaleźć najbliższy park linowy i tam z nią jeździć. Nic…trzeba będzie tak zrobić.




Jaworzyna - szczyt 1114 m n.p.m.

   Odwiedziliśmy ją równie chętnie, jak górę parkową. Na szczyt zawiozła nas gondola. Widoki piękne ale w środku było dość duszno. Na samej górze dość wietrznie. Atrakcją były 2 pomniki niedźwiadków, duży i mały. Wszyscy na nich siadali i fotografowali się w tych pozycjach. Dziewczynki pobiegały, zjedliśmy na raty obiad w knajpce i wróciliśmy gondolą na dół. Nie było mowy o zejściu. Taki spacer to chyba tylko dla odważnych.



Sankostrada

   Nie była nam obca, bo już mieliśmy okazję spróbować tej przyjemności więc, postanowiliśmy powtórzyć. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, że musi być większa droga do pokonania, czyli, że będzie ciekawiej. Wsiadamy. Nikolka siadała do sanek z Tatą, Klaudusia oczywiście z Mamusią.  Po którymś już razie proponowałam zamianę chcąc pojechać z Nikolką, ale oczywiście Klaudusia nie udzieliła nam pozwolenia. Jakże mogłaby zostać z Tatą? Ruszamy. Wajcha na dół - pędzimy, wajcha do góry - zwalniamy. I tak z wiatrem we włosach wchodzimy w zakręty.

Podsumowując, fajna przygoda. Dziewczynki piszczały z radości.


Wycieczka do Muszyny

   Basen odkryty w Muszynie zachęcił nas do siebie reklamą w necie. Zdjęcia i opis był bardzo interesujący, a pogoda tak piękna, że chętnie wybraliśmy się schłodzić w wodzie.

Ku naszemu zdziwieniu woda w dużym basenie okazała się bardzo zimna, a zjazd zjeżdżalnią do wody, jak dla mojego męża niezbyt przyjemny. To doświadczenie sprawiło, że spędziliśmy pół dnia w  brodziku dla maluchów. Ten jednak był bardzo duży i ciekawy, więc i zabawa była niczego sobie. A i ludzi nie brakowało. Wszyscy z dziećmi średnio do 10 roku życia przebywali w brodziku. Duży basen cieszył się powodzeniem głównie u młodzieży i dorosłych lubiących zimny prysznicJ.
Tak, czy siak, dziewczynki były zadowolone. Wynajęliśmy leżak i wykupiliśmy Nikolce wejście na mini park linowy, który był na miejscu. Poskakała, pobiegała. Jej dużo do szczęścia nie potrzebaJ
Krótko – fajne miejsce do spędzenia upalnego dnia.



Wycieczka do Tylicza

Farma Lama w Tyliczu znalazła się na mojej liście punktów ciekawych do odwiedzenia z dziećmi. Nie mogło więc zabraknąć więc tej atrakcji w trakcie naszego górskiego wypoczynku.

Wstęp okazała się wolny, co mnie zdziwiło. Na farmie mieliśmy okazję zobaczyć piękne konie w stajni, nakarmić je sianem i pogłaskać. Dziewczynki posłuchały jak muczy krowa i beczą owieczki. Zobaczyły jak brudzą świnki i jak dokładnie wyglądają. Nakarmiły marchewką kozy, pogoniły kury i przyglądały się, jak pod dyktandem trenerki, konie przeskakują przez przeszkody i płotki.
Pełne wrażeń, z brudnymi rączkami od głaskania i karmienia zwierząt opuściły farmę.




Nieodwiedzone miejsca

   Niestety ale nie zdołaliśmy zobaczyć wszystkiego, co planowaliśmy. Nie zwiedziliśmy Muzeum Nikifora, ponieważ uznaliśmy, że dla dzieci nie ma tam nic ciekawego oraz Ogrodów Zmysłów w Muszynie. Dzień, w którym wybraliśmy się do Muszyny był bardzo upalny i dziewczynki nie chciały tam pójść.  Prawdopodobnie jak tylko zawitamy w Krynicy ponownie, odwiedzimy te miejsca z wielką ochotą i od nich zaczniemy nasz pobyt.

Podsumowując:
Jak się mówi - wszystko co fajne, szybko się kończy. Szkoda, że urlop jest tak krótki a czas tak szybko biegnie. Nie sposób go zatrzymać.
Z ręka na sercu przyznaję, że urlop w tym roku był pełen wrażeń i atrakcji. Taki chciałam, by był zwłaszcza dla dzieci. Jeśli one są szczęśliwe, ja jestem także.
Mam nadzieję, że za rok spędzimy wakacje równie ciekawie, lub jeszcze bardziej. Póki co, nie gońmy czasu. Przed nami jesień i szkoła. Pora wrócić do codzienności, mimo, że w sercu jeszcze panuje klimat urlopowy.
Dziś odwołuję moje niegdysiejsze słowa, że góry są nudne. Guzik prawda. Bredzisz Babo jak szalonaJ



środa, 24 sierpnia 2016

Na wakacje z dzieckiem, czyli co ze sobą zabrać jadąc na wakacje.


Tymczasem pakowanie…

       Będąc dzieckiem zawsze byłam dokładna i poukładana. W pewnych kwestiach oczywiście. Zawsze, kiedy zbliżały się wakacje, miesiąc wcześniej byłam już spakowana. Dzięki temu miałam jeszcze trochę czasu na to, by przemyśleć co jeszcze ewentualnie dopakować a co wyjąć. To pozostało mi do dziś. Nie lubię pakować się na ostatnią chwilę. Tym bardziej, jeśli jadę z dziećmi.

      W mojej głowie tysiące myśli. Myślę w pracy, myślę w nocy. Myślę, co zabrać. Sierpień nie należy do miesięcy upalnych więc muszę być gotowa na wszystko, tym bardziej, że jedziemy w góry. Poza tym nie wiadomo jaka będzie pogoda, więc pranie może nie wyschnąć. Nie ma więc co liczyć że cokolwiek przepiorę. Poza tym dzieci a to poleją się sokiem, a to pobrudzą, a to przewróci się któraś i zrobi dziurę w ubraniu. Czasem trzeba je przebierać kilka razy dziennie. Biorę więc tyle, by starczyło bez prania.

W noc poprzedzającą wyjazd nie spałam. Rzuciłam okiem na komórkę i spojrzałam na prognozę pogody w Krynicy. Podają deszcz i ochłodzenie. Zerwałam się więc na równe nogi i dopakowałam jeszcze ciepłe polary dziewczynkom, kurtki przeciwdeszczowe i spodnie, w razie czego parasole i osłonę przeciwdeszczową na wózek. Wróciłam do łóżka i myślę sobie „śpij, wzięłaś już wszystko, niewiele w szafach zostało”. Zasnęłam po godzinie 4 pewna, że jestem gotowa na każdą pogodę. Buty sandałki, adidaski, koszulki na ramiączkach i polary itd. Końca wyliczanki nie widać a walizka nie jest aż tak elastyczna. A najgorsze jest pamiętanie o szczegółach ale jakże ważnych:

Na wypadek choroby czy upadku:

- woda utleniona,
- plastry z opatrunkiem na wypadek upadku i skaleczenia np. kolana ( u nas akurat plastry idą jak świeże bułeczki, bo Klaudia ma fazę wymyślania sobie ran i klei plastry gdzie popadnie, nawet na czoło),
- syrop przeciwbólowy i przeciwgorączkowy,

-  tabletki do ssania na gardło (przy takiej ilości lodów, jakie tego lata pochłania Nikolka to wszystkiego mogę się spodziewać. A jak boli gardło, to jest i gorączka. Aż się boję.)

Do użytku codziennego:

- wózek dla Klaudusi (Klaudia podobnie jak Nikolka kiedy była mała, nie znosi siedzenia w wózku, ale łudzę się, że jak się zmęczy, to usiądzie. Ja w każdym razie z chęcią bym usiadła i dała się pchać.),
- kosmetyki dziecięce (własne, ulubione gąbki do mycia, grzebienie, żel do kąpieli, balsam, płyn do rozczesywania włosów dla Nikolki, bez którego jej zdaniem ani rusz krem do rąk itp.)
- pieluchy, chusteczki nawilżające, zasypka (Klaudia ma przeszło 2 latka ale jakoś leniwa jest w kwestii załatwiania potrzeb w kibelku, kończy się na bezczynnej nasiadówce,

- nakładka na deskę sedesową dla dziecka (na wypadek gdyby tak Klaudusia nagle doznała olśnienia i zaczęła wołać)

- niezbędnik turystyczny (nitka, igła, guzik), na wypadek, gdyby trzeba było pobawić się w krawcową,
- sztućce i naczynia dziecięce ulubione przez maluchów ( Nikolka zestaw z Frozen, Klaudusia z Myszką Minnie,

- blender do zmielenia dania jeśli dziecko nie lubi niektórych potraw jeść w całości,
- czajnik elektryczny jeśli w domu wczasowym nie ma na wyposażeniu,

- ręczniki i stroje kąpielowe na basen,

 Do tego wszystkiego jeszcze walizki dzieci – każda z dziewczynek ma swój plecak na kółkach i pakuje do niego sama swoje cenne rzeczy.  Tu znalazły się podusie, misie Przytulanki, blok rysunkowy, kredki i długopis. Do tego 2 razy hulajnoga, rolki, kaski, ochraniacze.
Samochód wersja kombi ale bagażnik pęka w szwach.
Wyjazd na niespełna 2 tygodnie a bagaże jak na co najmniej 2 miesiące.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Wakacje z dziećmi - morze, jezioro, góry – co wybrać?


    Wymarzony urlop za pasem. Klaudunia ma ponad 2 latka, Nikolka 7 więc najwyższy czas wyruszyć gdzieś dalej aby odpocząć. Początkowo miałam obawy czy z 2 letnim dzieckiem jest sens gdziekolwiek wyruszać się na dłużej. Trudno mi było sobie wyobrazić jak można wypocząć przy małych dzieciach. Jednak po dłuższym namyśle podjęliśmy decyzję, że ze względu na starszą córkę musimy wyjechać. Ona potrzebuje wakacji, zmiany otoczenia, atrakcji. W zasadzie to dla Niej ten wyjazd.

      Już w marcu zaczęłam intensywnie przeczesywać internet z przekonaniem, że znajdę w nim odpowiedź jaki kierunek świata (a w zasadzie Polski) wybrać na wakacje z dzieckiem, dziećmi. Im więcej i częściej czytałam i myślałam, tym więcej miałam wątpliwości. Wszędzie fajnie. Ludzie piszą, że fajnie tu, że fajnie tam…Głowa mała.

Planowałam wypad nad morze, choć mąż od początku odradzał. On nie lubi leżeć na plaży, Nikolka w zasadzie też, a malutka może lepiej, żeby nie kąpała się w zimnej wodzie. Poza tym zbyt to duża droga do pokonania samochodem dla dwójki dzieci, więc szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Pomyślałam „…niech Mu będzie”.

Potem myślę – jeśli nie morze, to może nad jezioro? Np. Mazury. Nigdy nie byłam więc może czas się tam wybrać. Ale tu zaś nadeszły myśli – daleko, urlop w sierpniu więc może już zbyt zimno na Mazury. I znów zostałam w punkcie wyjścia. Gdzie tu jechać?. Pozostały góry. Mąż uwielbia góry. Od początku chciał jechać w góry twierdząc, że najbliżej i najwięcej ciekawych miejsc jest do zobaczenia z dziećmi. Początkowo nastawiona negatywnie zmieniłam zdanie po przeczytaniu kilkunastu pozytywnych opinii na temat wypadu w góry z dziećmi i ilości atrakcji, jakie tam można dla Nich spotkać. Powiedziałam o.k. niech będą góry.

I znów nadeszły poszukiwania. Byliśmy już sami na urlopach w Krościenku, Szczawnicy, Zakopanem, więc czas jechać gdzie indziej. Ale gdzie? Znów więc sięgnęłam porad internetowych w postaci artykułów i opinii i wybrałam. Postawiliśmy w tym roku na Krynicę Zdrój, czego z ręką na sercu, nie żałuję.

O tym jednak w innym poście.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Praca, dom, praca, dom, czyli życie w kieracie. Innymi słowy mama pracująca.

       Tworzymy raczej typową rodzinę, choć czasem patrząc na najbliższych wokół nas, wydaje mi się, że wcale tak nie jest. Często mam wrażenie, że inni mają więcej czasu dla siebie, dzieci, dla podstawowych spraw. Ojcowie zaprowadzają dzieci do szkoły, odprowadzają do domu, zabierają dzieci na spacer, uczą jazdy na rowerze itd. U nas jest trochę inaczej. Wszystkie te sprawy załatwiam ja z pomocą moich rodziców. Mąż do późnego popołudnia (w zasadzie do wieczoru) jest w pracy, więc wraca wtedy, kiedy już wszystkie podstawowe czynności są wykonane. Pozostaje zrobić dzieciom kolację, wykąpać, umyć zęby i położyć je spać. A potem to już sami jesteśmy tak zmęczeni i śpiący, że niedługo po dziewczynkach kładziemy się także spać i tyle mamy z całego dnia.
       Moja jednozmianowa praca na wiele mi nie pozwala. Rano zawożę starszą córkę do szkoły. Do młodszej przyjeżdżają moi rodzice. Bez wątpienia, bez ich pomocy nie dalibyśmy sobie rady. Musiałabym zrezygnować z pracy, co w zasadzie planowałam zrobić. Umówiliśmy się z mężem, że po urodzeniu drugiego dziecka pójdę na urlop wychowawczy, ponieważ pozostawienie 2 dzieci pod opieką dziadków będzie dla nich męczące. Niestety jednak za namową samych moich rodziców wróciłam do pracy tuż po rocznym urlopie macierzyńskim. Zarzekali się, że dadzą sobie radę, a ja przynajmniej będę miała cel w życiu, motywację by się lepiej ubrać, pójść do ludzi itp. Z pewnością mieli rację w tej kwestii.
Pracuję od 8 do 16 więc tak naprawdę całe serce dnia spędzam w biurze. Niewiele czasu pozostaje mi na odrobienie z dzieckiem lekcji, zabawę, zrobienie zakupów do domu, posprzątanie, upranie czegokolwiek. Czasem jestem tak zmęczona i zła, że aż głowa mi pęka i chce mi się wyć z rozpaczy na cały głos. Mam wrażenie, że nie ogarniam tego wszystkiego. Że jest to wszystko ponad moje siły. Coraz częściej zapominam o różnych rzeczach. Do tego aby cokolwiek załatwić musze brać dzień wolny. Każde pójście do przychodni, każde ważne wydarzenie w szkole córki, jakakolwiek sprawa urzędowa...no nie da się inaczej tylko urlop. I te 26 dni można bardzo łatwo zagospodarować i niewiele zostaje na faktyczny urlop wypoczynkowy. Dużo prościej byłoby więc zrezygnować z pracy i zająć się dziećmi i domem. Cały mój plan legł w gruzach i mam wrażenie, że nie mam kontroli nad pewnymi sprawami a wolałabym ją mieć. Dla dzieci i domu wyszłoby to na pewno na dobre. Mamusia cała dla nich. Gorzej pewnie ze mną. Podejrzewam, że nie wyszłoby to na dobre mojej psychice. Boję się, że czułabym się osaczona tymi obowiązkami, zaniedbana, samotna w tym wszystkim. Dlatego też póki daję radę, staram się wytrzymać ten kierat i brać dzień po dniu takim, jaki jest.